„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie, oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni — także baranki i woły — porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: 'Weźcie to stąd i nie róbcie z domu Ojca mojego targowiska’”.
Kościół jawi nam się jako instytucja złożona z urzędów i hierarchii. Jest to materialny znak istnienia wspólnoty Jezusa Chrystusa na całym globie ziemskim. Oczywiście, na przestrzeni swojej historii Kościół podzielił się na wiele różnych wspólnot chrystusowych, ale nie oznacza to, że nie ma w nich Boga. Bóg jest wszędzie tam, gdzie — jak powiedział Jezus — dwóch lub trzech zbiera się w imię Jego. Bo nie chodzi o świątynię materialną, lecz o świątynię Ducha. Scena gniewnego Chrystusa, wypędzającego ze świątyni bankierów, sprzedawców i handlarzy, jasno ukazuje nam, że materialny aspekt Kościoła powinien liczyć się jak najmniej.
Wiemy z historii naszej instytucji, że często przywiązywano zbyt dużą wagę do tego drugiego aspektu, zapominając o duchowej stronie bycia Kościołem. Możemy sądzić, że Kościół często bywa zagrożony takim ludzkim spojrzeniem, w którym więcej jest ziemi, a mniej nieba — choć powinno być odwrotnie.
Jak wielką rolę w naszym życiu powinien odgrywać Kościół? Trzeba tylko zadać sobie pytanie: jaki Kościół? Czy Kościół ducha? Gdy Joanna d’Arc, stając przed sądem biskupim, usłyszała wyrok śmierci, powiedziała tym, którzy ją sądzili: „Kościół to Chrystus, a nie wy, biskupi.” Natomiast ksiądz Tadeusz Dajczer w swojej książce napisał: „Nie mogę wierzyć w ludzi, choćby to byli biskupi, bo inaczej, na widok ich błędów, grozić mi może nawet poważny kryzys duchowy.”
Nie należy więc szukać świętych kierowników duchowych, świętych kapłanów czy biskupów. Całą nadzieję mam pokładać nie w nich, lecz w Chrystusie — bo Chrystus to Kościół.





