Minęło już wiele lat, kiedy to Adam Chmielowski, artysta, malarz, członek krakowskiej bohemy, chodził po ulicach królewskiego miasta i zbierał ubogich, bezdomnych i głodnych starając się zapewnić im schronienie i przytułek. Tak powstawały, znane miejskie ogrzewalnie brata Alberta. Zaczął to czynić z woli poruszenia serca jako człowiek świecki i stało się tak, że był bardzo prześladowany przez ówczesną hierarchię kościelną, bo nie do pomyślenia było dla nich, jak można bez aprobaty i autorytetu kościoła, który według nich miał wyłączność na dobroć i miłość, czynić z ludzkiej biedy możliwość dobra i zasługi dla Boga. Niestety jak pisze jego przyjaciel, kolega, dyplomata i malarz Jan Skotnicki po wielu prześladowaniach przez hierarchię kościoła, Adam dał się złapać i uległ. Przywdział mundur duchowny, nałożył sukienkę zakonną. Wtedy dopiero zaczęto nazywać go bratem Albertem, a jak wiemy, po tych wielu perturbacjach, dzisiaj ogłoszony jest świętym. Jak bardzo zmienia się świadomość nas wszystkich, tworzących kościół, gdzie coś przed dziesięciu, dwudziestu czy trzydziestu laty, było uważane za grzech, rzecz niegodziwą. A dzisiaj sytuacja i mądrość świata spowodowała, że zupełnie inaczej patrzymy i ujmujemy w ocenie pewne zdarzenia.